Pamiętnik obozowy – Ostrowo, 3-16 VII 2016
Chyba mało kto lubi pobudki o szóstej rano, a już szczególnie w wakacje. O tej porze uczniowie powinni przekręcać się w ciepłych łóżkach na drugi bok. Mimo to harcerze z naszego hufca tego dnia nie mieli nic przeciwko wstaniu tak wcześnie, czekała nas bowiem niesamowita przygoda – obóz!
Elektryzującą ekscytację było czuć w powietrzu. Każdy śmiał się, witał z przyjaciółmi i gadał jak najęty aż do momentu, w którym druh oboźny gwizdkiem obwieścił nieoficjalnie początek lipcowych przeżyć. Autokar ruszył, a my, machając przez okna do rodziców, zastanawialiśmy się, jakie wrażenia przyniosą najbliższe dwa tygodnie. Podróż trochę się dłużyła, ale rzecz jasna to nas nie zrażało. Kiedy wreszcie dotarliśmy na miejsce, okazało się, że opłaciło się czekać. Baza, w której mieliśmy rozbić namioty, znajdowała się w samym środku lasu. Dookoła pachniało igiełkami sosnowymi, korą i żywicą, a głośny śpiew ptaków przypominał, że nietrudno będzie nam się tu zjednoczyć z naturą.
Po rozstawieniu namiotów przyszedł czas na wieczorny odpoczynek po podróży.
Ahoj, przygodo!
Od rana wrzało! Młotki, gwoździe, piły i sznurki w dłoń, i do dzieła! Zabraliśmy się za przygotowywanie naszego obozowiska do spędzenia w nim kilkunastu najbliższych dni.
W końcu podbijanie terenu przez harcerzy nie mogło się skończyć na rozbiciu namiotów, prawda? Czekało nas jeszcze ustawienie ogrodzenia, masztu, bramy, tablicy ogłoszeń, ławek i kilku innych umilających pobyt rzeczy. Jak nietrudno się domyślić, harowaliśmy cały dzień, ale pracowitość została wynagrodzona. Już tego wieczoru obozowisko wyglądało naprawdę pierwszorzędnie.
Kiedy uporaliśmy się z obowiązkami, przyszedł czas na chwilę relaksu, a my wyruszyliśmy na plażę, by powitać morze. Gdy tylko zobaczyliśmy ogromną, zapierającą dech w piersiach niebieską taflę, marszczoną przez wiatr i pieniącą się, poczuliśmy niesamowity zachwyt. Naprawdę tu byliśmy, to był nasz czas. Spacerując brzegiem plaży, czuliśmy, jak fale delikatnie podmywały nasze stopy, które zaraz potem zapadały się lekko w miękkim piasku. To dopiero było relaksujące uczucie!
Podczas apelu porannego nasze obozowisko stało się kompletne – na maszt została wciągnięta flaga. Kiedy słucha się hymnu harcerskiego śpiewanego przez tak dużą liczbę osób, czuje się niesamowite poruszenie. Szczególnie gdy się wie, że siła i jedność harcerzy nie kończy się na lepszym lub gorszym zgrywaniu się ich głosów.
Później każda drużyna miała okazję do wykazania się. Projektowaliśmy totemy, które miały odzwierciedlać każdą z grup, graliśmy, pląsaliśmy i bawiliśmy się razem. To była niepowtarzalna okazja do lepszego poznania nowych przyjaciół i zacieśnienia więzi z tymi starymi. Po południu wyruszyliśmy na plażę, a spacer w słońcu osłodziła nam wata cukrowa. Wieczorem zaś przyszedł czas na nieodzowną część każdego harcerskiego wypadu, czyli ognisko, pierwsze w trakcie naszego wyjazdu. Całą grupą skierowaliśmy się na ogromną, otoczoną lasem polanę, a po pojawieniu się pierwszego płomyka i wybraniu strażników ognia śpiewaliśmy i słuchaliśmy z uwagą gawędy Druha Komendanta. Do obozowiska wróciliśmy pogrążeni w myślach, ale z niezwykle rozgrzanymi sercami.
Wreszcie przyszedł czas na pierwszą wyprawę poza Ostrowo. Z samego rana wsiedliśmy do autokaru, który zawiózł nas aż do Gdyni. Tam weszliśmy na pokład statku ORP Błyskawica. To dopiero niesamowite przeżycie, ujrzeć całą tę skomplikowaną maszynerię i pokoje marynarskie! Poczuliśmy się prawie jakbyśmy stanowili część załogi.
Jak na kandydatów na marynarzy przystało, po zejściu na ląd znaleźliśmy chwilę na odpoczynek niedaleko portu (przy przepysznych lodach i gofrach). Zaraz potem ruszyliśmy w dalszą drogę aż do Gdańska. Niestety, pogoda pokrzyżowała nam plany. Kiedy tylko udało nam się zanurzyć w labirynt przepięknych, kolorowych kamienic, ulewny deszcz gwałtownie zmoczył nas od stóp do głów. Na szczęście, choć stanowiliśmy ekipę szczurów lądowych, woda nie była nam straszna. Kiedy tylko deszcz nieco ustał, z podniesionymi głowami udało nam się odbyć krótki spacer gdańskimi uliczkami i mimo wiszących nad głowami złówróżbnych chmur, wyborowo spędziliśmy czas.
Choć poprzedniego dnia daliśmy się ponieść marynarskiej aurze morza, dziś przyszedł czas na zajęcia terenowo-survivalowe. Choć nie zawsze było łatwo, naprawdę wiele się nauczyliśmy. Weszliśmy w świat tajemniczego języka znaków topograficznych
i poskromiliśmy zmorę niejednego harcerza, czyli wyznaczanie azymutów. Oprócz tego przekonaliśmy się, że rozpalanie ogniska wcale nie jest tak trudne, jak się czasem może wydawać i nauczyliśmy się korzystać z niego w pełni. Poznaliśmy także nowe szyfry, które na pewno nie raz nam się przydadzą (i to nie tylko w harcerstwie – w końcu liściki przekazywane koleżance czy koledze z ławki to też była tajna korespondencja!). I choć stawianie czoła nowym przygodom i wyzwaniom pochłaniało nas bez reszty, zdążyliśmy już odrobinę zatęsknić za domem. Dlatego właśnie tego dnia zabraliśmy się także za pisanie listów, pocztówek i tworzenie innych arcydzieł dla rodziny i przyjaciół. Dzień zakończyliśmy ogniskiem, a echo śpiewanych przez nas piosenek niosło się pewnie aż do samego morza.
Kto oprócz harcerzy czuje się w lesie jak w domu? Na to pytanie bez trudu odpowiedzą fani fantastyki. Krasnoludy, drzewce, rusałki i oczywiście elfy! Dziś mogliśmy poczuć się jak jeden z najsłynniejszych elfów, Legolas. Każdy z nas spróbował swoich sił w dyscyplinie, w której ten bohater się wyróżniał – łucznictwie. Naprężaliśmy cięciwę i testowaliśmy swoją celność, próbując trafić w sam środek ustawionej kilka metrów od nas tarczy. Cóż, udało się to nielicznym, ale nie zrażaliśmy się. Po południu wyruszyliśmy na plażę. Tam rozegrał się zacięty mecz piłki nożnej i siatkowej, pełen zdrowej rywalizacji, ale też śmiechu i doskonałej zabawy. Wieczorem przyszedł czas na odpoczynek i zadumę przy ciepłych płomieniach i kojącym zapachu ogniska.
Survivalowej przygody ciąg dalszy, tym razem czas na zajęcia z budowy szałasów. I choć nasze schronienia na samym początku może nie wyglądały perfekcyjnie, po drobnych poprawkach mogliśmy z dumą przyznać, że spokojnie można by w nich było spędzić niejedną noc. A co zgotowała nam przerwa od pracy? Herbatę prosto z ogniska.
Wraz z półmetkiem naszej harcerskiej przygody przyszedł czas na to, co jest ogromnym przeżyciem szczególnie dla świeżaków, czyli chrzest obozowy. Ekipa organizujących całe przedsięwzięcie zawiązała nam oczy i przeprowadziła nas trasą pełną wyzwań i zaskoczeń. Kiedy na końcu zdjęliśmy opaski, okazało się, że cali byliśmy umorusani farbą. Każdy jednak bardzo się cieszył, bo oficjalnie stał się częścią obozowej wspólnoty.
Emocje jednak nie zakończyły się na tym, wieczorem przyszedł bowiem czas na śluby obozowe. I choć nie do końca wiadomo, czy były tylko przyjacielskie, wszyscy świetnie się bawiliśmy.
Dzisiejsze zajęcia przyniosły ze sobą wiele wrażeń i nowych wiadomości. Dowiedzieliśmy się, co nieco o alfabecie Braille’a i tym, jak radzą sobie na co dzień niewidomi. Potem rozpoczęło się prawdziwe pomieszanie z poplątaniem, czyli nauka węzłów. A na koniec odrobina współzawodnictwa – turniej łuczniczy.
Po południu wyruszyliśmy na plażę, a tam odbył się konkurs budowania zamków z piasku. Choć czasu było niewiele, powstałe budowle okazały się niezwykle imponujące i pomysłowe. Fosy, wieże i mosty to tylko nieliczne z pomysłów, jakie zaprezentowały poszczególne ekipy.
Przed wieczornym ogniskiem nagrodzono najlepszych łuczników i plażowych budowniczych – wiwat, zwycięzcy!
Rano znów przyszła pora na wycieczkę, tym razem do Ocean Parku we Władysławowie. Zapowiedzi głosiły, że spotkamy tam mnóstwo morskich stworów. I faktycznie, były tam, ale nie żywe i pływające w akwariach, tylko pod postacią gigantycznych makiet rozsianych po całym terenie parku. To z pewnością była jedna z niewielu okazji, kiedy mogliśmy zrobić sobie zdjęcie z delfinem czy kaszalotem. Oprócz tego udało nam się pobawić w miniaturowym wesołym miasteczku. Mimo bardzo wielu kraks i zderzeń na torze gokartowym, wszyscy wyszli z niego cało i z szerokimi uśmiechami na twarzach.
Po powrocie znów udaliśmy się na plażowanie.
Dziś wybraliśmy się na Hel, aby tam, dosłownie, wkroczyć w całkiem spory kawałek historii. Odwiedziliśmy Muzeum Obrony Wybrzeża ze wszystkimi jego skarbami – pamiątkami po żołnierzach, zaaranżowanymi w wojskowym stylu pokojami, bronią i oczywiście machinami wojennymi. Choć w teorii powinno to bardziej zainteresować chłopców, dziewczynki wcale nie okazały się mniej poruszone. To w końcu naprawdę intrygujące i ciekawe, spotkać się z przeszłością w tak namacalny sposób.
Dzień zakończyliśmy niezwyczajnie, bo nie ogniskiem, a wieczornym wyjściem na plażę. W trakcie nie tylko się pobawiliśmy, ale też wyciszyliśmy i ze wzruszeniem podziękowaliśmy sobie nawzajem za wszystkie dobre rzeczy, których od siebie na tym obozie stale doświadczamy.
Dzień XII – 14 VII
Choć pogoda do tej pory nas nie rozpieszczała, dziś było wyjątkowo niewesoło. Deszcz lał nieprzerwanie od samego rana, a my mogliśmy co najwyżej uciekać przed wilgocią do namiotów. Nasze kłopoty nie skończyły się jednak na konieczności pozostania na swoich kanadyjkach. Wieczorem musieliśmy podnieść alarm, bo ulewa ani myślała osłabnąć. Namioty zaczęły przemakać, a my znaleźliśmy się w poważnych tarapatach.
Na szczęście starsi obozowicze i kadra stanęli na wysokości zadania. Na terenie obozu wykopane zostały długie rowy odprowadzające wodę poza namioty i to właśnie dzięki temu mogliśmy spać spokojnie. Może nie było to najbardziej estetyczne, ale w stu procentach skuteczne rozwiązanie, które uratowało nas przed zupełnym przemoknięciem.
Przedostatni dzień obozu, choć pochmurny i chłodny, dzięki Bogu okazał się suchy. Zagraliśmy w ostatnią grę tego wyjazdu, czyli leśny bieg na orientację z odblaskowymi lampionami. Znajomość wyznaczania azymutów okazała się w tym wypadku bardzo dużym atutem, właściwie kwestią wygranej lub klęski.
Wieczorny apel trwał wyjątkowo długo. Nagrodzono na nim zwycięzców poszczególnych konkurencji, ale także osoby, które zachowywały się wzorowo i zasługiwały na wyróżnienie.
Ze smutkiem musieliśmy także spakować nasze plecaki przed jutrzejszą podróżą. Obóz niestety już się kończył.
Po dwóch tygodniach niesamowitej przygody musieliśmy opuścić Ostrowo. Ale wyjeżdżaliśmy stąd nie tylko z brudnymi skarpetkami i piaskiem w kieszeniach spodni – do domu wieźliśmy ze sobą całą masę pięknych wspomnień, nowych znajomości i miliony powodów do uśmiechu.
Do zobaczenia w przyszłym roku!
dh. Kamila Woźniak